top of page

O ja błędna!

  • Kama
  • 3 mar 2022
  • 5 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 26 mar 2022




Błąd, błądeczek, błądunio. Nikt go nie lubi, nikt go nie chce. Ciężkie życie ma ten gość. Jak tylko się pojawia, każdy chce się go jak najszybciej pozbyć. Wygumkować, zamalować, zakleić. A przecież to jest naprawdę pomocne stworzenie. Chyba nikt na świecie nie jest lepszym nauczycielem od niego (ze smutkiem muszę stwierdzić, że niestety nawet ja nie ;) ).


W twórczości i spotykaniu się ze sztuką błąd może okazać się naszym dobrym przyjacielem (w innych życiowych sferach pewnie też, ale nie chcę wchodzić tu w rolę coacha i eksperta od życia, wyłącznie dlatego, że udało się jakimś cudem przeżyć 37 lat). Skupię się na tym, na czym się faktycznie znam, czyli na tworzeniu. Kiedy, jako nauczyciel plastyki, mówię dzieciakom, że błąd jest super, że go lubimy, że rozmawiamy o nim, że mu się przyglądamy i wyciągamy z niego wnioski, nieraz mam przed sobą 20 par oczu wielkich jak pięciozłotówki. "Ale jak to? My się nie chcemy mylić". Ja w sumie też nie chcę, ale to się zdarza, nawet całkiem często. Bo przecież cały czas się uczymy. "Ale pani też?" Tak, ja też. Nieustanie. Przez całe życie jestem w ciągłym procesie uczenia się, nawet nie dlatego, że jestem na kolejnych studiach mając prawie 4 dychy na karku.



Piękne uups!

Błąd to mój ulubiony moment, kiedy prowadzę zajęcia malarskie i rysunkowe. Podczas zajęć z dziećmi sytuacja wygląda zwykle tak: dziecko z lekką nieśmiałością tworzy swój rysunek czy obraz, po jakimś czasie jest już pewniejsze, ma swoją wizję, zaczyna się wciągać i nagle… jakaś niespodziewana plama, albo kreska, albo spostrzeżenie, że jednak nie do końca o to mu chodziło… Dzieci różnie wtedy reagują, niektóre zaczynają płakać, inne się denerwują, jeszcze inne nieco zrezygnowane mówią, że nie podoba im się to, co zrobiły. I wtedy wchodzę ja – cała na kolorowo 😊 Tłumaczę im (i to nieraz zajmuje kilka takich „błędnych sesji”), że w tworzeniu nie ma czegoś takiego jak błąd, bo nie ma żadnego scenariusza, żadnego planu, z dokładnym opisem, gdzie każda plama i kreska ma być postawiona, że to nie jest budowanie mostu i jedna kreska w innym kierunku, niż zakładaliśmy, nie sprawia, że nasza praca się zawala. Zawsze możemy tę kreskę poprowadzić inaczej, coś do niej dodać, wygumkować ją, jeśli bardzo chcemy, połączyć z plamą, z inną kreską. Możliwości jest tak wiele. Taka niezaplanowana kreska czy plama to nie błąd tylko "piękne uups!" (tego określenia używam za książką Beautiful Oops! Barneya Saltzberga). To prezent, który dostaliśmy, okazja, żeby naszą opowieść poprowadzić inaczej i dać się jej zaskoczyć.


Jakie piękne uups!



Ale co, kiedy naprawdę nie ma woli ze strony dziecka albo możliwości ze strony materiału, aby coś zmienić? I to nie jest koniec twórczej drogi! Można rysunek porwać na strzępki i użyć go do kolażu w innej pracy. Nieraz zdarzało mi się wyciągać z kosza rysunki wciśnięte tam w złości przez dziecko. Z pełną powagą rozkładałam te rysunki na stole i mówiłam: „Popatrz, ile tu jest koloru, ile kształtów. To jest skarbnica elementów na kolejną pracę twórczą. Choćby ten jeden fragment tutaj, zachowaj go na później. A jeśli ty nie chcesz, to ja go zachowam”. I wkładam te rysunku do teczki z takimi "odrzutkami" i wyciągam, kiedy mamy zupełnie inne zajęcia, inny dzień, kiedy nastawienie dziecka jest już inne.



To mój błąd, przeze mnie wykonany

Moi uczniowie w szkole szybko podłapali ten kierunek i faktycznie zaczęli uważniej przyglądać się swoim „nieudanym” pracom w poszukiwaniu czegoś, co można jeszcze wykorzystać albo z czego można wyciągnąć naukę. Omawiałam też z nimi każdy, dosłownie każdy rysunek i obraz. Nawet te, które sami uznali za nieudane. Ale nigdy na siłę nie wmawiam im, że ich odczucia są złe. Mają prawo, by nie podzielać mojego entuzjazmu nad urodą jakiejś pracy. Nie chodzi mi bowiem o negowanie ich oceny, czy odbieranie im prawa do bycia niezadowolonym ze swojego rysunku czy obrazu, ale o próbę znalezienia w nim czegoś – mimo wszystko – dobrego, jakiejś szansy na przyszłość. I ostatecznie zawsze coś takiego znajdują.


To, co zwykliśmy nazywać błędem w malowaniu jest tylko niespodziewanym rozdrożem, które oferuje trzy, pięć a nieraz i piętnaście nowych kierunków dróg. Można korzystać z nich bez żadnych obaw, że zabłądzimy. A nawet jak zabłądzimy – cóż… parafrazując słowa pewnego znanego Misia: „To jest nasz błąd, przez nas wykonany, i to nie jest nasze ostatnie słowo!” ;)



Płótno się odkleiło. Temu obrazu...



Odpuścić sobie...

Jedną z ważniejszych rzeczy, jakich nauczyłam się o tworzeniu przez lata popełniania błędów, jest właśnie praktyczne podejście do momentu "uups!". No, ale nie zawsze tak było. Przez wiele lat uważałam moje potknięcia artystyczne za porażki, świadczące o mojej niewiedzy, nieudolności, nieprzygotowaniu itd. Dlatego szybko porzuciłam malowanie olejami, dlatego nie kontynuowałam prób rzeźbiarskich. Dlatego cierpiałam męki i katusze za każdym razem, kiedy zrobiłam coś, co nijak miało się do mojej – mniej lub bardziej – wzniosłej wizji. W końcu – dlatego nie poszłam na studia artystyczne zaraz po szkole średniej. Przeżywałam każdy błąd jako osobisty koniec świata i dojście do przepaści na drodze mojego rozwoju. Zmieniło się to dopiero, kiedy... wróciłam do intensywnego malowania (dlaczego mówię "wróciłam" kiedyś napiszę) i zrozumiałam, a właściwie zobaczyłam, czym jest proces twórczy. Ale też nie zmieniło się to od razu.


Pierwszym krokiem było odpuszczenie. Sobie i swojej twórczości. Odpuszczenie potrzeby ciągłej kontroli siebie i tego, co tworzę. Odpuszczenie, w gruncie rzeczy destrukcyjnej, chęci wypełnienia jakąś materią mojej – wydawało mi się – "idealnej" wizji artystycznej. Tutaj pomocne okazało wejście w świat improwizacji scenicznej (więcej o impro piszę tutaj).



... i wejść w proces twórczy

Kiedy już przekonałam sama siebie, że nie muszę z każdą nową próbą malarską odnosić spektakularnego sukcesu i farmić kolejnego expa jak w Minecrafcie (tak, zapytałam syna, co to znaczy :))), ale mogę robić coś znacznie bardziej wartościowego i przyjemnego – to jest wejść w proces twórczy i eksperymentować – to było naprawdę MINDBLOWING. Jakby otworzyły mi się w głowie jakieś nowe drzwi. Okazało się, że mogę zupełnie swobodnie robić co chcę, sprawdzać, testować materie, techniki, pomysły, wywalać się na tym, dodawać, odejmować, zamalować, nawet zniszczyć obraz a potem go reaktywować w innej postaci i – o dziwo! – mój twórczy świat się nie kończył. Przeciwnie – rozszerzał się i obierał nowe kierunki. Nawet kiedy żaden z tych eksperymentów nie trafiał tam, gdzie przewidywałam. Wcześniej pewnie myślałabym, że "zrobiłam coś źle, że mi nie wyszło, że popełniłam błąd". Teraz myślę, że "podjęłam próbę, eksperymentowałam, przeszłam jakiś proces twórczy, na razie ze skutkiem takim a takim, odłożyłam go, może kiedyś do niego wrócę, może nie, kto wie... raczej wrócę i pociągnę go dalej, kiedy będę już gdzie indziej, z nową energią i nowym nastawieniem". I to jest OK. To daje mi spokój i motywację do dalszych poszukiwań. A one ciągle jeszcze trwają.


Ręce, które eksperymentują.



Zawsze coś

Albert Jacquard w przedmowie do książki Arno Sterna Szczęśliwy jak dziecko, które maluje

napisał: "Stanięcie przed czystym arkuszem papieru jest doświadczeniem bardziej oszałamiającym niż stanięcie przed lustrem". Znam ten stan. Ale od jakiegoś czasu to oszołomienie miesza się u mnie ze spokojem i ciekawością rezultatu.


Przez wiele lat miałam raczej niestabilne poczucie pewności swoich działań i wiary w swoje siły, łatwo podkopywały je różne zewnętrzne czynniki, czyjaś opinia czy spojrzenie. Wiele na tym polu już zmieniłam, w większości dzięki sztuce i tworzeniu. Ale obecnie właściwie jedyny moment, gdzie czuję się absolutnie pewnie i bezpiecznie to wtedy, gdy staję przed sztalugą czy tym wspomnianym czystym arkuszem papieru. Nie mówię o pewności, że zrobię jakieś "wspaniałe dzieło", ale o poczuciu, że jestem w bezpiecznym miejscu, gdzie mogę sobie pozwolić na swobodne, twórcze działanie, we własnym tempie, zgodnie z własnymi potrzebami i pomysłami a wszystko z użyciem metody prób i błędów. Cały proces twórczy, z wszystkimi jego "oohami" i "uupsami", jest moją nauką, doświadczeniem, czymś, z czego powinnam być raczej dumna, niż czego powinnam się wstydzić. Jestem spokojna, bo wiem, że zawsze coś z niego wyciągnę dla siebie. Zawsze. Coś. Nawet jeśli na końcu stoję przed zupełnie "nieudanym" płótnem ;)



Dzięki za doczytanie :)

Do następnego spotkanie!:)


k.

 
 
 

Comments


art_giganci_logo_2021-02.png
bottom of page